Ponieważ pierwsze wykłady na studiach wpędziły nas w małą depresję językową postanowiłyśmy zainwestować w wiedzę i zapisać się na kolejny kurs językowy. Jest tutaj trochę kursów przeznaczonych specjalnie dla Erasmusów ale wyglądają tak że dwa razy w tygodniu idzie się na 3 godziny zajęć i tak prawie do końca grudnia. Chciałyśmy się nawet zapisać na taki ale powiedziano nam, że najpierw trzeba zapłacić 150 euro, potem napisać test językowy a potem i tak zakwalifikują nas do jedynej grupy jaka pasuje nam godzinowo… Zatem po takim wstępie stwierdziłyśmy, że nie podoba nam się sposób myślenia i poszukamy innego kursu. W efekcie trafiłyśmy na kurs włoskiego, który ma 20 godzin tygodniowo, łącznie z zajęciami z kultury i jest czymś podobnym do kursu na jaki chodziłyśmy we wrześniu. Różnica jest taka, że wszystkimi uczestnikami kursu są Chińczycy. Wszyscy Erazmusi, którzy są teraz w Perugii chodzą już na zajęcia swoje tematyczne i ewentualnie kursy popołudniowe. Chińczycy tu są w ogóle na innych zasadach, przyjeżdżają tylko na 3-miesięczny intensywny kurs albo przyjeżdżają w maju i zostają do grudnia (ten układ jest dla nas najdziwniejszy) Zdaje się że po prostu teraz nauka europejskich języków dla Chińczyków jest bardzo opłacalna i dlatego masa ich siedzi w Italii i próbuje gadać po włosku. Chodzimy więc co rano na kurs na poziomie B2 (!!!) i rozmawiamy z chińczykami po włosku. Jest śmiesznie. Niestety mamy tak ułożone zajęcia, że chodzenie na wykłady na medycynie jest praktycznie niemożliwe. I tak niewiele z nich korzystałyśmy a nasze karty magnetyczne dzielnie drepczą na każde zajęcia więc wszystko jest właściwie. Na razie mamy przedłużenie kursu wrześniowego jakoś do pierwszego tygodnia listopada. Zaczęłyśmy też na nowo chodzić na darmowe projekcje włoskich filmów ale dziś trochę nam nie wyszło bo nie zrozumiałyśmy o czym był film…